-
W teorii
Przełęcz Krzyżne wydawać się może średnio atrakcyjnym celem na freerajdowy wypad. Kojarzy mi się z mozolnym w lecie zejściem i dość przeciętnym zimowym zjazdem w kierunku Doliny Pańszczycy.
Jednak gdy podchodzimy zimową, czy też wiosenną porą do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów jest jedna linia, która od razu przykuwa oczy i jest nią Żleb pod Krzyżnem właśnie. Tą piękną linię wieńczy imponujące pole śnieżne, wszystkie pomniejsze żleby i żlebiki zmierzają ku centralnemu, który opadając staje się coraz węższy i bardziej stromy, co gwarantuje solidną dawkę emocji.
W przewodniku Karola Życzkowskiego i Józefa Wali „Narciarstwo Wysokogórskie…” o omawianym żlebie czytamy (cyt.za Oppenhaimem bodajże): „Niemiły jest także charakter żlebu schodzącego z samego Krzyżnego. Ma on południową wystawę i śnieg znika tu wcześnie. Znalezienie momentu kiedy nie jest już lawiniasto, a warunki narciarskie są dobre jest dużą sztuką (…) o zjeździe w stronę Doliny Pięciu Stawów zimą mowy nie ma, a to ze względu na niesłychanie lawiniasty teren zbocza, podciętego ponadto w dole skałami”. -
Ów żleb nie dawał spokoju w gronie SSS, zainteresował także Marcina Jaskółkę, z którym wybrałem się w te rejony na początku kwietnia 2013. Tydzień później korzystając ze sprzyjających warunków, postanowiliśmy spróbować.
-
W praniu
Ponieważ w środku nocy zawitaliśmy do Piątki, bardzo miłą odmianą była możliwość zjechania rano pod ścianę.
Do samego już żlebu trzeba było podejść po lawinisku, które rozsypało się z sąsiedniego żlebu. Jak widać od czasów Oppenheima, który pisał o podciętym w dole skałami żlebie, nic się tu nie zmieniło bo już na samym początku przyszło nam się zmierzyć ze skalnym progiem.
Takich miejsc, mniej lub bardziej uciążliwych, jest w dolnej części kilka. Przy takiej pokrywie śniegu jaką zastaliśmy nie były trudne technicznie natomiast płynie pod nimi woda i bardzo często zapadamy w głębokie dziury.
Podczas zjazdu lepiej takie miejsca pokonywać płynnie bo inaczej wrażenie, że deska za chwilę wpadnie do płynącej pod spodem rzeki jest duże i niezbyt przyjemne. -
Problem w tym, że miejsca, w których owe progi występują, są też najbardziej przewężone.
Najwęższy fragment żlebu w dolnej części wynosił ok. półtorej metra.
Podchodząc mijaliśmy wiele obsuwów, które zeszły wcześniej bocznymi ścianami. Natomiast z samej góry nie zeszło wcześniej nic więc postanowiliśmy nie ryzykować dodatkowo i zostawić w spokoju te nietknięte pola, którymi zjazd sam w sobie nie stanowi wyzwania i w miejscu gdzie żleb rozszerza się gwałtownie my odbiliśmy w lewo w kierunku Przełączki pod Ptakiem. -
Podsumowanie
Zjazd jest ciekawy i dość różnorodny, więc po technicznym odcinku można sobie pozwolić na kilka bardziej frywolnych skrętów:) Byłby zdecydowanie przyjemniejszy gdyby nie wspomniane wcześniej kalafiory...
Nowa deska, którą dostałem do przetestowania – srebrny Carbon Series Pathrona spisała się wyśmienicie. Żleb jest dość stromy, a przez wspomniane przewężenia oraz delikatne skręty w przypadku lotu można wylądować na skale.
Główną trudnością jest chyba jednak świadomość tych mas śniegu centralnie nad sobą. Z tego względu osobiście nie planuję "powtórki z rozrywki" zwłaszcza, że widokowo można znaleźć w Taterkach ładniejsze miejsca. -
Później okazało się, że jeszcze nikt tym wariantem nie zjeżdżał (choć pewnie zjeżdżał, choćby w dawnych czasach tylko nic o tym nie wiadomo) i tym sposobem ponownie , razem z Marcinem trafiłem na karty historii ;)