Pentedattilo, Kalabria


Jedno z włoskich miast duchów ( choć w tym przypadku raczej miasteczek) – città fantasma, o trudnej do zapamiętania nazwie oraz długiej i ciekawej historii. Założone przez Greków w VI w p.n.e. więc i nazwa miasteczka z tego języka się wywodzi: penta (pięć) daktylos (palce). Jesteśmy na czubku buta, w Kalabrii gdzie nadal żywy jest dialekt calabrese: mieszanina włoskiego, greki oraz wielu innych wpływów (arabskich, francuskich, niemieckich itd). Jeśli zaś o wpływach mowa to nazwa wpływowej w tym rejonie mafii Ndrangheta także ma grecki rodowód (ἀνδραγαθία) i oznacza w luźnym przekładzie z języka Homera, odwagę i braterstwo. Bardzo malownicza miejscowość opustoszała, jak wiele innych w tej części Europy na skutek ruchów tektonicznych. Powoli jednak wraca tutaj życie…

Pentedattilo zarówno swoją nazwę jak i malowniczość zawdzięcza górze Monte Calvaria , do której przylgnęła zwarta zabudowa miasteczka. Dawno temu skała miała wyglądać niczym rozcapierzona dłoń… To raczej ząb czasu i trzęsienia ziemi, a nie kalabryjska mafia, pozbawiły tą dłoń palców… I tak robi wrażenie, a stan sprzed lat oddają grafiki niejakiego Edwarda Leara (wiek XIX).

Na nas czekała znowu (niczym napis „tu bylem Tony Halik”) tablica z informacją o pobycie w tym miejscu… Eschera. Ciekawe czy znajdzie się we Włoszech jakieś fajne i ciekawe miejsce, do którego by ów holenderski grafik nie dotarł? W Pentedattilo był w 1930 roku i sporządził dwie grafiki. To było kilkanaście lat po trzęsieniu ziemi, które znów nawiedziło ten rejon, tym samym które tak bardzo spustoszyło m.in. Messynę…

Góra Monte Calvaria na grafikach Eschera z 1930 roku przedstawia się imponująco choć w tym czasie „palców” artysta nie miał prawa widzieć. Bez problemów mógł za to dostrzec wioskę Montebello gdzie „w 1985 roku (…) za drugiej wojny ‚ndranghety Giuseppe Pensabene zdobywa szlify żołnierza (…), a w 2010 roku (…)wyrasta na lidera jednej z najważniejszych rodzin i zyskuje przydomek Il Papa, Papież”*. Jeśli zaś skierował by swój wyczulony wzrok ku wschodowi, mógł zobaczyć miejscowość Bova Marina. Nam na Bovę nie starczyło czasu ale to nie szkodzi by wspomnieć o tym, że będzie to baza „Antonina Vadali, tego samego , którego słowackie władze wydaliły w maju 2018 roku za handel kokainą”*. Gdyby zaś wdrapać się na Monte Calvario lub inną okoliczną górę bez większego problemu – tak jak my tego dnia dostrzegaliśmy ośnieżoną Etnę, holenderski artysta mógł dostrzec „zarys miasteczka San Luca, skąd pochodziły tak ofiary jak i sprawcy mordu w niemieckim Duisburgu”*.

Tu jakiś warsztat samochodowy wciśnięty między zielone wzgórza, może i warsztat ale może też i dziupla , w której od czasu do czasu przetrzymuje się zakładników. Trochę dalej jakieś zabudowania ale któż to wie czy to dom poczciwego plantatora bergamotki czy jedna z willi jakiegoś mafijnego bossa?

Najwyższe pagórki zbliżają się tu wysokością do 2000 metrów i to wystarcza by dostrzec tereny należące do Cosa Nostry lub do Camorry, nie ma jednak takich gór, ze szczytów których widać by się dało brukselską mafię z nazwiskami w stylu Panzeri, Arena czy Van der Leyen.

„Ponieważ kościół stoi w sercu miasteczka, które od co najmniej czterdziestu lat jest niezamieszkane, a śluby odprawia się w nim z rzadka, zapełniają go przede wszystkim umarli.”*


Źródło:

*Antonio Talia „Droga krajowa numer 106”. Wyd. Czarne